W sercu dawnych Prus Wschodnich, między Fromborkiem a Pasłękiem, wznosił się pałac Schlobitten – jedna z najznamienitszych rezydencji arystokracji pruskiej. Przez ponad cztery stulecia należał do rodu Dohna-Schlobitten – rodu lojalnego wobec królów pruskich, a zarazem mocno zakorzenionego w tej ziemi.
Dziś pozostały tylko ruiny, ale w starych wspomnieniach, listach i relacjach wciąż tli się obraz życia, które miało własny rytm, zapach i brzmienie.
Świat wewnątrz świata
Pałac nie był tylko domem – był mikrokosmosem.W jego obrębie mieściły się stajnie, browar, piekarnia, oranżeria, kuźnia, warsztat stolarski i obszerna biblioteka. W jednym ze źródeł wspomina się, że liczyła nawet 60 000 tomów – była więc jednym z najbogatszych prywatnych księgozbiorów Prus Wschodnich.
Alexander zu Dohna-Schlobitten, ostatni dziedzic majątku, pisał o niej z czułością:
„Spędzałem godziny między wysokimi regałami, słuchałem cichego szelestu kartek i czułem się jak mały strażnik tego dziedzictwa.”
(Alexander Fürst zu Dohna-Schlobitten, „Erinnerungen eines alten Ostpreußen”, Ullstein 1989)
W tym jednym zdaniu słychać cały duch Schlobitten – świadomość, że miejsce to nie było tylko siedzibą, ale powiernikiem tradycji i wiedzy.
Rytm dnia
Życie w pałacu miało określony porządek.
Dzień zaczynał się wcześnie – najpierw służba otwierała okiennice, rozniecała ogień w piecach i przynosiła wodę. W kuchni rozchodził się zapach kawy i świeżo pieczonego chleba. Śniadanie podawano w dużej jadalni z widokiem na park – porcelana błyszczała w świetle, a srebrne sztućce lśniły tak, jakby każdy poranek był świętem.
Po śniadaniu pan domu objeżdżał majątek, sprawdzając pola, lasy i stajnie. W dobrach Schlobitten pracowało nawet ponad stu sześćdziesięciu ludzi, a ziemia liczyła około 1500 hektarów. To był ogromny organizm gospodarczy, działający z precyzją, która dziś może wydawać się nieprawdopodobna.
Dzieci uczyły się w domu – oprócz nauczyciela miały dostęp do wspomnianej biblioteki i ogrodu, który był dla nich pierwszym laboratorium przyrody.
Towarzysz jamnik
Po południu pałac cichł. Wtedy z dziedzińca rozlegało się echo głosów, trzask butów, ujadanie psów.
Alexander zu Dohna wspominał z uśmiechem:
„Kamerdynerzy odbierali od gości ich laski spacerowe, a w parku już czekali przewodnicy z jamnikami szorstkowłosymi. Panowie z rodziny prowadzili psy na polowanie, podczas gdy w salonie podawano herbatę.”
(tamże)
Jamnik, pies o krótkich łapach i nieustępliwym charakterze, był ulubieńcem Schlobitten. W jego towarzystwie właściciele wyruszali na polowania w rozległych lasach wokół majątku.
Polowania nie były tylko rozrywką – miały charakter towarzyski, niemal rytualny. Po nich czekał wspólny posiłek, wina z piwnicy i opowieści snute przy kominku.
Święta i codzienność
Boże Narodzenie obchodzono z niemiecką dokładnością i pruską surowością, ale też z ciepłem wspólnoty. Wielka jadalnia rozświetlała się światłem świec, pachniało gałązkami świerkowymi, a dzieci dostawały małe upominki – drewniane figurki, książki, czasem coś własnoręcznie zrobionego przez służbę. Wspólne świętowanie scalało wszystkich – od hrabiego po kucharkę.
Latem natomiast pałac otwierał się szeroko: przyjeżdżali goście z Berlina, Gdańska, Königsbergu. Słychać było muzykę, stukot końskich kopyt i rozmowy w trzech językach – niemieckim, francuskim i polskim.
Pałac łączył kulturę niemiecką, pruską, a przez sąsiedztwo – także polską.
Dzieciństwo z obowiązkiem w tle
Dzieci rodu Dohna miały beztroskie chwile, ale od najmłodszych lat uczono je odpowiedzialności.
Alexander wspominał, że musiał prowadzić ewidencję lasu, znać nazwy drzew i ptaków. „Nie dla zabawy – dla obowiązku” – pisał.
W ten sposób wprowadzano młodych arystokratów w dorosłe życie – ucząc, że ziemia to nie tylko przywilej, ale i odpowiedzialność.
Wnętrza pełne historii
W pałacu znajdowały się tzw. „pokoje królewskie” – apartamenty przygotowane specjalnie dla monarchów pruskich. Ściany zdobiły portrety przodków, rzeźby, tapiserie, a sufity pokrywał złocony stiuk.
Meble, obrazy i porcelana z tej kolekcji – zwanej dziś Sammlung Dohna-Schlobitten – częściowo ocalały i można je dziś zobaczyć w zamku Doberlug w Niemczech.
To właśnie one – nie pałacowe mury, lecz przedmioty – przetrwały próbę czasu i stały się nośnikami pamięci o miejscu, którego już nie ma.
Kres i pamięć
W styczniu 1945 roku Alexander zu Dohna zorganizował ewakuację pałacu. Wyruszyło 330 osób, 140 koni i 38 wozów, przewożąc część najcenniejszych przedmiotów. Zaledwie kilka tygodni później pałac został splądrowany i spalony.
To, co przez wieki było symbolem stabilności i kultury, obróciło się w ruinę. A jednak wspomnienia ocalały – spisane spokojnym tonem człowieka, który stracił wszystko, ale zachował godność.
Echa Schlobitten
Dziś, gdy spaceruje się po zarośniętym dziedzińcu w Słobitach, trudno uwierzyć, że to było miejsce życia, muzyki i zapachu koni.
Ale jeśli zamknąć oczy, można jeszcze usłyszeć szczekanie jamników, skrzypienie drzwi biblioteki i brzęk porcelany o poranku.
Źródła:
- Alexander Fürst zu Dohna-Schlobitten, Erinnerungen eines alten Ostpreußen, Ullstein Verlag, Frankfurt/Main 1989.
- de.wikipedia.org/wiki/Schloss_Schlobitten
- ordensland.de/Schlobitten
- spsg.de – Sammlung Dohna-Schlobitten
- ostpreussen.net – Repräsentative Ausstattung des Schlosses

0 Komentarze