Między Kętrzynem a Reszlem, tam, gdzie droga lekko skręca między polami, wznosi się pałac w Nakomiadach – dawniej zwanych Eichmedien. Na pierwszy rzut oka wygląda jakby trwał tu od zawsze: spokojny, skupiony, z twarzą zwróconą ku wschodowi, jak człowiek, który pamięta więcej, niż mówi.

Od zamku komtura do rezydencji dyplomaty
Pierwsze kamienie tej historii położyli Krzyżacy. Około 1392 roku komtur Konrad von Kyburg zbudował tu strażnicę – niewielki zamek, który pilnował szlaków i jezior. Po wiekach mury legły w ruinie, ale piwnice przetrwały. To na nich, w XVII stuleciu, miało wyrosnąć coś zupełnie innego – pałac Hoverbecków.
Johann von Hoverbeck, dyplomata w służbie brandenburskiego elektora, otrzymał dobra Nakomiady w 1653 roku w nagrodę za swoje misje pokojowe w Rzeczypospolitej. Człowiek uczony i światowy, zapragnął, by jego mazurska siedziba przypominała o Europie, w której się poruszał. Tak powstała pierwsza rezydencja – niewielka, lecz godna, zbudowana około 1664 roku.
A potem, 27 kwietnia 1705 roku, wmurowano kamień węgielny pod nowy, większy pałac. Według przekazów projekt stworzył Józef Piola, włoski architekt, który potrafił połączyć południowe proporcje z północnym spokojem. Tak narodził się barok holenderski na Mazurach – dyskretny, logiczny, uporządkowany.
Miejsce, które pachniało gliną
Wraz z pałacem powstała też manufaktura ceramiczna. Początkowo wypalała cegłę na potrzeby budowy, później kafle i płytki, które zdobiły piece i kominki całych Prus Wschodnich. Zapach gliny i ognia towarzyszył temu miejscu przez trzy stulecia, a jego echo można dziś usłyszeć w pracowniach, gdzie znowu rodzą się ręcznie malowane kafle i repliki dawnych pieców.
Redeckerowie – długie trwanie
W roku 1789 dobra kupił Friedrich von Redecker. Od tej chwili Nakomiady stały się rodzinnym gniazdem Redeckerów na ponad 150 lat. Rozwinęli folwark, uporządkowali park, zbudowali kaplicę i cmentarz rodowy. W ich czasach pałac tętnił życiem – tu odbywały się przyjęcia, tu kształcono dzieci, tu powstawały plany kolejnych pokoleń.
Historia nie była dla nich łaskawa. W XX wieku przyszły wojny, kryzysy i wymuszone sprzedaże. Gdy ostatni Redeckerowie opuścili swoje domostwo, pałac pozostał jak opuszczony świadek minionej epoki – dumny, choć milczący.
Czas ruin
Po 1945 roku przyszło to, co spotkało wiele mazurskich dworów – PGR, magazyn, świetlica. W parku rodowym składowano nawozy, w salach balowych zamieszkali pracownicy, a cenne detale – okna, podłogi, piece – znikały w tempie, w jakim znika pamięć.
Kiedy upadł PGR, pałac został sam. Z wybitymi szybami, z dachem, który zapadał się w milczenie. Przez lata patrzył, jak trawa zarasta aleję, a mury kruszeją.
Powrót światła
Pod koniec lat 90. pojawili się nowi właściciele – Joanna i Piotr Ciszkowie. Zrobili coś, co graniczyło z cudem: weszli w ruiny i zaczęli odbudowę, nie dla efektu, lecz z szacunkiem. Każdy gzyms, każdy detal odtworzono z precyzją, której mógłby pozazdrościć dawny mistrz Piola. Pałac odzyskał dach, proporcje, barwę ścian – i duszę.
Wraz z rezydencją odrodziła się ceramiczna manufaktura. W piecach znów zajaśniał ogień, a na stołach schną ręcznie rzeźbione płytki. Dziś tworzone tu kafle trafiają do starych dworów, muzeów i domów, które szukają autentyczności.
Ciszkowie nie odcięli się od przeszłości – zaprosili potomków von Redeckerów, by razem z nimi zasadzili nowe drzewa w parku. Historia zatoczyła krąg: dawni i nowi mieszkańcy spotkali się w jednym miejscu, które już nie należy tylko do przeszłości.
Architektura, która mówi szeptem
Pałac w Nakomiadach nie przytłacza przepychem. Jego urok tkwi w dyscyplinie osi, w rytmie okien i czerwieni dachu. To barok, który nie krzyczy, lecz oddaje hołd proporcji i ciszy. Kiedy słońce zachodzi nad Warmią, elewacja nabiera złotego odcienia i wydaje się, że cały dom oddycha razem z parkiem.
Dom, który żyje
Dziś Nakomiady są kameralnym domem gościnnym i żywą pracownią rzemiosła. Wśród mebli, które pamiętają inne czasy, można wypić herbatę, posłuchać trzasku drewna w kominku i dotknąć kafla, który powstał z tej samej gliny, co trzysta lat temu. Nie ma tu muzealnej ciszy – jest życie, które wróciło po długim śnie. Tak kończy się opowieść o pałacu, który przetrwał własny koniec. Przez wieki był zamkiem, siedzibą dyplomatów, folwarkiem, ruiną i znów domem. Nakomiady są dziś jednym z tych miejsc, gdzie przeszłość i teraźniejszość idą obok siebie, nie przeszkadzając sobie nawzajem.
0 Komentarze