Ad Code

Responsive Advertisement

Emilia Sukertowa, "Mazurzy w Prusach Wschodnich"

Wyobraź sobie Mazury sprzed stu, może stu pięćdziesięciu lat. Nie turystyczne, nie pachnące grillem i benzyną z motorówek, tylko te dawne – ciche, mgielne, z drewnianymi chałupami przy piaszczystej drodze, z głosami dzieci wracających z pola, z psalmami śpiewanymi po polsku i po niemiecku. Tam właśnie zabiera nas Emilia Sukertowa w swojej książce Mazurzy w Prusach Wschodnich.


To nie jest podręcznik ani suchy zarys historii. To raczej żywa opowieść o ludziach, którzy przez wieki trwali między dwiema kulturami – polską i niemiecką – a mimo to zachowali własny język, zwyczaje i sposób myślenia. Mazur u Sukertowej to człowiek zrośnięty z ziemią: uparty, cichy, pobożny, z odrobiną surowego humoru i wrodzoną nieufnością wobec świata. Ale też ktoś, kto potrafi ułożyć życie zgodnie z rytmem natury, z pogodą, z porami roku.

Autorka opisuje wszystko: od wyglądu wsi, przez stroje i domowe sprzęty, po przysłowia o pogodzie i sposoby wróżenia urodzaju. Jest tu rozdział o „Pamiętce umarłych na Mazurach” – o tym, jak żegnano zmarłych i jak zmarli mieli wpływać na codzienne życie. Jest też rozdział o języku – „Mowa Mazurów” – pełen słów, które brzmią jak stara pieśń: świętnica, ćwiek, siapka, kulas. Kto dziś pamięta, że tak mówiono?

Czytając Sukertową, czujesz, jakbyś słuchał opowieści kogoś, kto znał ten świat od środka, kto siedział przy mazurskim piecu i słuchał starych ludzi. W jej książce nie ma pośpiechu ani wielkich teorii. Jest spokojne, czułe patrzenie – takie, jakie ma się dla miejsc, które powoli znikają.

To książka dla tych, którzy lubią wiedzieć, jak się żyło „kiedyś naprawdę”. Dla tych, którzy chcą zajrzeć pod powierzchnię jezior i lasów – tam, gdzie kryje się pamięć o dawnych Mazurach, o ich języku, wierze, pracy i świętach.
Po lekturze ma się ochotę pojechać na mazurską wieś, przysiąść na ławce przed starym domem i zapytać: „A jak to dawniej bywało?”.

Prześlij komentarz

0 Komentarze

Ad Code

Responsive Advertisement